niedziela, 20 października 2013

Kompromisy srisy ;)

Z kompromisami jest tak- nie uznaje ich !!!


Jest kilka słów, które jakiś czas temu wyrzuciłam ze swojego prywatnego słownika a wśród nich jest, m. in. słowo KOMPROMIS!

Znam to słowo, kiedyś nawet nim operowałam, starałam się wprowadzać w życie. Było to bardziej za namową drugiej osoby niż za moją wewnętrzną potrzebą. Usłyszałam nawet kilka razy, że w związku UWAGA "trzeba chodzić na kompromisy, że życie na tym polega i ja tak nie robiąc pokazuję, że liczę się tylko ze sobą samą"!

Że cooooo? A od kiedy to dbanie o siebie jest złe? 
Chyba jedynie wtedy gdy mylimy pojęcie miłości własnej z pojęciem egoizmu!!

Już wtedy mi to nie pasowało, coś w środku mnie mówiło, prawie krzyczało, że nie na tym to polega, że nic co pochodzi z wymuszenia i nacisku nie może być dobre i rozwijające. 

Miałam czuja ;)

Dzięki temu, że wyrzuciłam to słowo z użycia nie mam poczucia winy, że robię coś dla kogoś kosztem siebie, że poddaję się czyjejś presji dla czyjegoś dobra, zapominając o własnym komforcie... Nie pojawiają się w moim życiu sytuacje, że to ja wymuszam na kimś zrobienie czegoś na co nie ma najmniejszej ochoty tylko dlatego że ja tak "ładnie proszę". 

Kompromis nie daje 100% zadowolenia żadnej ze stron. Jest półśrodkiem, bombą
z opóźnionym zapłonem, która wybucha przy pierwszej lepszej kłótni. Wtedy to nagle okazuje się, że którejś ze stron nie było na rękę zrobienie tego czy tamtego ale że "chciał dobrze" to zgodził się na warunki drugiej osoby. A wystarczyło pozwolić 1 ze stron zrobić swoje a drugiej swoje i każdy byłby zadowolony :) 

Jeśli ja chcę iść biegać swoje 15 km a mój partner chce w tym czasie czytać książkę to nie mam prawa wyciągać go na bieganie dlatego, że wspólne bieganie jest fajne ;) On równie dobrze mógłby chcieć zatrzymać mnie w domu przy sobie i książce ;)

Załóżmy jednak, że idziemy oboje na kompromis polegający na tym, że wybiegamy z domu razem.  Biegniemy 7 km  bo On nie jest biegaczem i 15 km to dla niego absurd. Wracamy do domu zadowoleni bo zrobiliśmy coś razem. Poszliśmy na kompromis a więc nasze szczęście sięga zenitu. No ale tak naprawdę ja chciałam przebiec 15 km i tymi 7 km się ani nie wybiegałam ani nie zmęczyłam. On chciał siedzieć w fotelu i czytać książkę a teraz jest zmęczony i marzy już tylko o pójściu spać.

Na pewno było miło ale czy nie byłoby milej gdybyśmy pozwolili sobie na robienie tego na co mieliśmy naprawdę ochotę? Czy nie byłoby korzystniej dla związkowej przestrzeni i siebie samego przede wszystkim, danie pełnego przyzwolenia na czytanie, bieganie, robienie na drutach, itp. itd.?

Ludzie chodzą na kompromis z kilku powodów:
- bo nauczono ich, że na tym polega życie;
- bo chcą mieć święty spokój;
- z miłości do kogoś i towarzyszącego temu poczucia obowiązku poświęcania się;
- bo tak się powinno (to 2gie słowo, które wykasowałam z mojego słownika).

Nie mówię, że ma się być głupio upartym i na wszystko mówić NIE!
Nie mówię, że mamy lekceważyć czyjeś potrzeby czy prośby!
Nie mówię, że w relacjach z ludźmi mamy dbać tylko o swoje dobro!
Nie mówię, że mamy bronić swojego stanowiska kosztem wszystkiego!

Mówię, że w świecie pełnym połączeń ludzkich emocji, uczuć i działań, nie możemy zapomnieć o sobie! Że nie możemy licytować czyja sprawa jest ważniejsza lub czyj problem jest większy bo każdy problem ma swojego właściciela i swoistą dla niego skalę.

Wszystko opiera się o szacunek i zrozumienie faktu, że ludzie są różni i mają różne potrzeby.
Co innego kompromis a co innego zrobienie czegoś z pełnym przekonaniem i ochotą.


Kompromis robi różnicę ;)

Daria :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz