poniedziałek, 1 grudnia 2014

Inspiracja

Inspiracja inspiruje!


Strona internetowa PWN nie rozpisuje się na temat inspiracji. Zgodnie z nią inspiracja to:
1. «natchnienie, zapał twórczy»
2. «wpływ wywierany na kogoś, sugestia»
 
Przy wyszukiwaniu grafiki pod tym samym hasłem najwięcej odsłon znaleźć można 
w kategorii ciuchów, wzorów na paznokcie i diet odchudzających...

A przecież inspiracja dotyczy każdej sfery naszego życia. Inspirować może każdy i na dowolny sposób. Najpiękniejsze jednak w inspiracji jest to, że osoba inspirowana może dalej sama inspirować :)
 
Większość z nas ma w życiu jakiś cel, zdefiniowany, nazwany, określony nawet często 
w czasie. Dążąc do niego jesteśmy w niego zaangażowani całym sercem. Poświęcamy mu swoje godziny życia, szkolimy się, płacimy innym ludziom aby nam pomogli do tego celu się zbliżyć. Stajemy się lepsi bo pracujemy nad sobą i sami sobie udowadniamy że możemy więcej. Dzięki naszej ciężkiej pracy i osiągnięciu celu stajemy się symbolem zwycięstwa, wyznacznikiem sukcesu, tym samym stając się niejednokrotnie inspiracją dla ludzi którym imponuje to co robimy i do czego już doszliśmy. Wachlarz umiejętności, zachowań 
i atrybutów takiej osoby jest ogromny. Inspirować mogą sportowcy, aktorzy, lekarze, adwokaci, pisarze, wykładowcy, artyści różnej maści, przedszkolanka, zegarmistrz, misjonarz, ksiądz, właściciel sklepu osiedlowego.... 
 
Ta wspaniała cecha nie jest przypisana ani zawodom ani specjalizacjom a zawsze ludziom. 
 
Inspirujemy gdy pokazujemy że MOŻNA, że SIĘ DA, że WARTO! I choć czasem walczymy z wiatrakami i idziemy pod wiatr to dążymy do celu i rozpościera się wokół nas łuna chęci 
i determinacji. 
 
Inspirujemy bo robimy to co jest czyimś marzeniem. Inspirujemy bo działamy tam gdzie komuś nie chciało się wejść. Inspirujemy bo jesteśmy tym, kim ktoś chce być w przyszłości, kimś z kogo chce czerpać i się uczyć- być może pogody ducha, może samodyscypliny, może zaradności a może głowy do interesów i odwagi cywilnej. Inspirujemy bo wzrastamy
i stajemy się lepsi dzięki temu co robimy dla samych siebie a co staje się potem udziałem innych.

Inspiracja kojarzy mi się tylko i wyłącznie z rzeczami dobrymi. Nie można przecież inspirować do złego ;)
 
Bywa, że jesteśmy czyimś natchnieniem całkiem nieświadomie. Uważamy siebie za bardzo przeciętnego człowieka, bez większych osiągnięć na koncie. Nie mamy orderu, dyplomu, medalu. Nie wyróżniamy się spośród tłumu ani nie jesteśmy  tematem rozmów- bynajmniej tak się nam wydaje bo... Bo kto wie czy nasz uczeń w szkole nie marzy o tym by być kiedyś taki jak jego pani od biologii? Bo skąd wiadomo, że nasz klient nie śni po nocach o tym aby być takim wspaniałym fryzjerem jak my? Bo skąd wiadomo na jak wiele osób mamy wpływ każdego dnia , w każdej sekundzie naszego życia, tym co powiemy albo jak zareagujemy? Bo kto wie jak ważna była pomóc starszej Pani na przejściu dla pieszych na którym też stała matka z dzieckiem a to dziecko bacznie obserwowało nasze zachowanie? Bo kto wie ile radości możemy dodać nieznajomej osobie uśmiechając się do niej na ulicy? Bo kto wie...
 
Celem życia jest żyć a życie to inspirowanie i szukanie inspiracji w innych. Wokół nas jest mnóstwo osób od których możemy czerpać i się uczyć.
Czasem inspiracji trzeba poszukać na własną rękę a czasem przychodzi ona sama gdy tylko mamy otwarte oczy a jeszcze szerzej serce ;)
 
Grunt to pamiętać że wszystko jest w nas i że to kim jesteśmy i jacy jesteśmy zawsze ma wpływ na ludzi. Nasze działania mogą budować lub burzyć, tym samym mogą inspirować lub demotywować.

Nikt nie jest samotną wyspą a żadne nasze działanie nie pozostaje bez echa! Dlatego warto żyć tak aby inspirować i pamiętać przy tym, że osoba zainspirowana inspiruje kolejne osoby czyniąc nas tym samym pośrednikiem w szerzeniu dobra :)
 

Daria :)
 
 
 

poniedziałek, 17 listopada 2014

Lęk

Nie lękaj się!


Byłam wczoraj na saunie. Pewnie nie tylko dla mnie jest to miejsce gdzie można zrelaksować ciało ale i dokarmić, odświeżyć ducha. Miałam dość ciężki energetycznie tydzień a oznaczało to to, że nie do końca czułam się dobrze sama ze sobą, coś chodziło mi po głowie ale nie potrafiłam nadać temu nazwy. Nie umiałam dzielić się tak bardzo miłością i radością jak robię to zazwyczaj a oczy nie były radosne tak jak zwykle. Ewidentnie coś się działo ale nie wiedziałam gdzie szukać więc postanowiłam czekać na objawienie.

Podczas chwili relaksu, gdy ciało odpoczywa a myśli stają się wolniejsze, pojawiają się często odpowiedzi na dręczące nas pytania, powstają złote myśli. To w momencie gdy zostajemy sami ze sobą zaczynamy dochodzić do sedna spraw które czekały na rozwiązanie w kolejne "spraw nierozwiązanych leżących z tyłu głowy" ;) To najczęściej sterta myśli, uczuć, które nie mają siły swoim słabym głosem przebić się przez hałas codzienności. 

Finał wczorajszych rozkminek i mocnych przemyśleń, które w saunie miały swój początek, przyszedł dzisiaj rano. To właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że mam w sobie lęk, że się boję i że to uczucie jest we mnie od tygodnia i z każdym dniem ono narastało. Jako że dużo się modlę to i tym razem poprosiłam o prowadzenie, o odpowiedź i tak też się stało. Jak za dotknięciem magicznej różdżki spłynęła na mnie wiedza, świadomość i mogłam powiedzieć sobie głośno czego się boję, co czyni ze mnie mniej pogodną kobietę. Wypłakałam swoją słabość i tym samym radość z powodu odkrycia PRAWDY. Stałam się wolna i bardzo wdzięczna.

Wszyscy się czegoś lękamy. Wszyscy się czegoś boimy a różnica polega tylko na tym, że jesteśmy tego mniej lub bardziej świadomi. Lęk nas paraliżuje, jest naszym największym wrogiem.

Choć wydaje się nam, że jesteśmy spokojni, to narastający stopniowo lęk, kiełkujący w nas bardzo powoli niepokój, sprawia że wszystkie nasze myśli stają się zainfekowane. Lęk pojawia się często znikąd. Jego zalążek możemy dostać w "prezencie" od całkiem nieświadomego "dawcy". Wystarczy, że ktoś w rozmowie napomknie o czymś co nas dotyczy a co jego samego na daną chwilę mierzi i wprowadza w dyskomfort. Delikatnie ukłuje nasze serce i zniknie a my, nic nie wiedząc i jeszcze nic nie czując, zaczynamy krwawić.

Życie jest piękne, świat jest pełen miłości i kolorów, szklanka jest do połowy pełna gdy nagle uświadamiamy sobie że czujemy inaczej, że już nie cieszymy się jak wczoraj, nie emanujemy miłością jak przedwczoraj a nasze oczy nie błyszczą jak 3 dni temu. Widzimy zmianę ale jeszcze nie potrafimy jej zdiagnozować, nie potrafimy znaleźć źródła problemu. A lęk w nas narasta. Odbiera nam chęć do wielu czynności które zwykliśmy robić z "bananem" na buzi. Mamy w sobie niepokój.

Mamy wszystko ale nie mamy niczego. 

Gorzej śpimy, jesteśmy zmęczeni, działamy bardziej jak automat niż jak suwerenny organizm.

Zaczyna nam brakować, zaczynamy odczuwać brak którego tak naprawdę nie ma ale nasz lęk zniekształca rzeczywistość i ten fałszywy brak staje się namacalny. Nawet jeśli mamy wokół siebie mnóstwo miłości, dobra, ciepła to nie cieszymy się tym w 100% bo zaszczepiony lęk zaczyna nam pokazywać wszystko to czego akurat nie mamy. Wchodzimy w czyjąś skórę 
i zaczynamy się obawiać tego czego obawiała się zainfekowana osoba a co najgorsze wierzymy w to i się tym stajemy. Widzimy niedociągnięcia, wymagamy nieosiągalnego, nie mamy cierpliwości. Bardziej niż zwykle wiemy że nie znamy drogi na którą weszliśmy i nie mamy wiary że prowadzi ona w najlepsze dla nas miejsce.

A marzenia i wiara to brak lęku. Realizowanie swoich wizji i celi to brak lęku. 
Życie bez lęku jest pełniejsze, jest dokładnie takie jakie jest. Nasza miłość jest wtedy czysta, cierpliwa i nie potrzebuje zapewnień. Nasza kariera jest jasno określona i się realizuje 
z każdym kolejnym dniem. Nasze plany są pełne pięknych przeżyć i nadziei. 
Gdy pojawia się lęk to wszystko co natchnione, co uskrzydla duszę- znika. Lęk pali wszystkie mosty, zabija każdą ideę i inspirację. Sprawia, że zastygamy w niemocy i boimy się jutra.

A przecież ten lęk to TYLKO nasze myśli, to ziarenko które podlewamy i o które dbamy pozwalając mu wzrastać. To karmiona przez nas najgorsza myśl. Sami tworzymy fałszywe wizje i zaczynamy w nie wierzyć. Przestajemy być sobą a stajemy się naszym lękiem.


Uwalniające, oczyszczające, jest uświadomienie sobie czym jest nasz prywatny lęk i to że ma on taką wielką moc, że gdy się pojawi, to komplikuje rzeczy z natury proste, nie pozwalając się do końca uśmiechnąć. To wszystkie myśli dotyczące rzeczy, osób, uczuć które się nie wydarzyły i na 99% się nigdy nie pojawią w naszym życiu. To miejsce po drugiej stronie naszych marzeń i pragnień do których przestajemy mieć dojście.

I w tym wszystkim, wtedy bardziej niż kiedykolwiek, chodzi o wiarę, o wierność swoim wizjom, marzeniom, planom i miłości. Tam gdzie jest lęk nie ma miłości a tam gdzie jest miłość nie ma lęku. Te dwa stany nigdy ze sobą razem nie goszczą w naszym sercu, 
w naszych myślach. Radować i dzielić się radością tak prawdziwie możemy jedynie odczuwając miłość i wdzięczność.

Zaniechać trzeba tego co nas rozprasza i co powoduje rozbicie. Nie poddawać się słabościom i doceniać jak wielu już mamy i jak daleko już dotarliśmy. Wiedzieć że czasem bywa trudno, pod górkę z wybojami ale to element drogi i dopóki mamy w sobie miłość żadna przeszkoda nam nie straszną a żaden mur nie za-wysoki do przeskoczenia.

Chodzi o to aby kochać całym sercem, pokazywać to, mówić, aby doceniać i dziękować. Chodzi o to aby serce napełnić dobrem i dbać o tych którzy są dla nas najważniejsi.
Chodzi o wdzięczność i docenianie.

Zawsze chodzi po prostu o MIŁOŚĆ!




Niebo jest zawsze na swoim miejscu, wystarczy podnieść głowę by je dostrzec.

Daria :)

niedziela, 2 listopada 2014

O stawianiu sobie celi

Celowość jest ważna!

Na rozmowach kwalifikacyjnych często zadawane pytania to: co Chce Pan/i robić za rok, za 3 lata, za 5 lat?
Niektórzy z nas mają już w głowie odpowiedź, bo mają plan gdzie chcą wtedy być, co chcą osiągnąć, czym chcą wtedy dysponować. Wiedzą też jak chcą do tego dojść, jakimi drogami, sposobami, kosztem jakich wyrzeczeń i poświęceń.
Może aby za 3 lata mieć wymarzony dom będą musieli sobie przez ten czas odmówić wakacji z rodziną ale są świadomi, że ich cel uświęca środki i że dzięki temu będą mieć coś co jest dla nich ważniejsze, coś co jest ich CELEM.

To co chcemy robić za rok, 3 i 5 lat to nie musi być koniecznie wiedza o tym, że chcemy 
w danej firmie być w zarządzie spółki, zarabiać 35 tys. miesięcznie, spędzać każdą wolna chwilę na zapełnianiu portfela. To równie dobrze może być świadomość, że za 3 lata chcemy mieć rodzinę, dom w szeregowcu, jednego czarnego kota i białego psa. 

Tyle ile ludzi tyle może być celi, a co ważne, to samo ich posiadanie. Cele mogą być mniejsze i większe, krótko i długoterminowe- ważne aby były nasze i sprawiały, że działamy, że żyjemy po coś i idziemy w jakimś kierunku. 
Gdy nie mamy celu wykonujemy rzeczy z rutyny, dla zasady, dla przyjemności ale najczęściej nie podnosimy swoich kwalifikacji, nie rozwijamy się tak dynamicznie, nie stawiamy sobie granic wytrzymałości i nie operujemy terminami.
Gdy mamy cel, nasze działania zaczynają podążać w konkretnym kierunku, zaczynają nabierać tempa, bo zależy nam bardziej na realizacji. Jak coś robimy to robimy to 
z determinacją i większym zaangażowaniem, mamy poczucie większej odpowiedzialności 
i przynależności.
Celem może być zrzucenie kilku kilogramów, podwyższenie stopnia znajomości jakiegoś języka obcego, zdobycie uprawnień instruktora, zrobienie ciasta które od lat nie wychodzi tak jak chcemy, posiadanie fermy strusi, pokonanie rowerem trasy 1000 km w określonej jednostce czasu... 

Możemy stawiać sobie dowolne cele ale od tego już momentu musimy być w pełni odpowiedzialni za ich realizację i skrupulatnie, z pełną dyscypliną dbać o szczegóły, robić postępy i tym samym zbliżać się do mety.

Pamiętać też musimy aby cel był nasz a nie naszych rodziców, znajomych, kolegów z pracy, bo wtedy realizujemy czyjeś a nie swoje marzenia :)

Gdy inwestujemy w zaangażowanie, samodyscyplinę, ciężką pracę i cierpliwość, nasz cel staje się rzeczywistością.



Daria :)

czwartek, 9 października 2014

Pomoc innym, dzielenie się

Ktoś musi potrzebować pomocy aby ktoś inny mógł mu pomóc!



Zjawiska, które ja obserwuje są takie: jedni pomagają, innym pomoc jest niesiona, niektórzy nie pomagają i nie będą tego robić, zdarza się, że z natury ktoś się nigdy z nikim niczym nie dzieli, są tacy, którzy zawsze liczą na innych, bywa, że ludzie krzywdą z przyjemnością 
i niszczą efekty pracy innych ludzi.

Każdy z nas czymś się charakteryzuje i posiada w przewadze którąś z wymienionych powyżej cech. Nie moją jednak rolą jest to oceniać bo jak można porównać jabłka do gruszek gdy całe życie jest się jabłkiem? Można jedynie przyjąć, że los gruszek jest inny bo tak potoczyło się ich życie i tak zostały ukształtowane. 
Skupić się bardziej należy na tym aby cieszyć się pakietem którym się samemu otrzymało 
a jeśli coś nam imponuje u innych to starać się to wypracować u siebie. Gdy coś nam się nie podoba, to robić wszystko aby wytępić takie przywary, zaczynając od siebie samego.

Znam ludzi bezinteresownych, którzy zawsze i wszędzie są w stanie nieść pomoc, nie licząc na nic w zamian, za poświęcony czas, uwagę, pieniądze.
Znam też takich, którzy nie dzielą się tym co mają bo jest to ich i nie przyjdzie im nawet do głowy aby obdarować tym kogoś innego.
Znam ludzi, którzy pomagają ale "pod warunkiem że...".
Znam osoby, które obdarowują hojnie wszystkim co mają bo wierzą, że dobro wraca, wcześniej czy później.
Znam ludzi, którzy wiedzą, że mają dużo na tle innych i chcą pomóc tym którym brakuje. Nie muszą tego robić ale robią bo mają taką potrzebę serca. Wspierają bo czują się bogaci, żyją w dobrobycie.

Dobrobyt nie oznacza tu jedynie materialnego stanu posiadania. Obdarowywać można przecież też poprzez uczynki, poprzez uśmiech do nieznajomego na ulicy, poprzez "dzień dobry" kierowane w sklepie do ekspedientki.
Wszystko co od nas wychodzi i trafia na żyzną glebę jest ważne, wszystko to powoduje wzrost i namnożenie po stronie osoby obdarowywanej. 

Jest takie powiedzenie"bogatemu to się i byk ocieli" a cieli się może właśnie dlatego, że kto daje ten zawsze ma, a jak nie ma to sam dostanie i znów będzie miał :)

Według słownika języka polskiego, pomóc  pomagać to:
1. «wziąć udział w pracy jakiejś osoby, aby ułatwić jej tę pracę»
2. «dokonać jakiegoś wysiłku dla dobra jakiejś osoby, aby jej coś ułatwić lub poratować ją w trudnej sytuacji; też: dać komuś coś»
3. «przydać się do czegoś»
4. «przyczynić się do czegoś, ułatwić coś»

A wszelka okazana pomoc jest niczym innym jak promykiem słońca w pochmurny dzień, odrobiną miłości okazaną od tak, po prostu.


Nie wszyscy muszą pomagać i ważne jest aby o tym pamiętać. Istotne aby nie wymagać od każdego takiego samego rodzaju zaangażowania i poświęcenia. 
Grunt to robić zawsze tyle ile sami jesteśmy w stanie zrobić i dać, bez oglądania się na innych, bez potrzeby pochwały za każdy dokonany czyn.
Bo prawdziwa pomoc to robienie dla samego robienia, to efekt naszej potrzeby.


Dobrze widzieć ludzi, którzy nie muszą a pomagają bo mogą.
Dobrze widzieć, że oczy i serca niektórych osób są otwarte.
Dobrze wiedzieć też, że nie wszyscy tacy mają być, że każdy ma inną misję bo nikt nic nie musi ale może wszystko.

Pomagać jednak mogą Ci, którzy mają więcej "czegoś" niż osoba potrzebująca.
"Z pustego i Salomon nie naleje" dlatego nie bądźmy dla siebie srodzy czy na siebie źli jeśli nie możemy pomóc a chcemy. Być może nie jesteśmy w stanie wesprzeć materialnie ale jest inna droga, inny sposób wsparcia?

Najważniejsze to aby zawsze w pierwszej kolejności pomóc sobie aby potem móc pomagać innym :) 



Daria :)

piątek, 3 października 2014

Cierpliwość

Cierpliwość jest darem!


Czym jest cierpliwość według mnie? 
Dla mnie jest łagodnością wiążącą się z koniecznością czekaniem na rozwiązanie spraw, na załatwienie rzeczy istotnych dla nas w danym momencie. 
Jest stałością naszych zachowań i emocji w każdych okolicznościach. Jest spokojem duszy nawet jeśli CZEKAMY. Jest wyciszeniem emocji, które zaburzać mogą rzeczywistość
i wprowadzać nas w stan wewnętrznego niepokoju, pośpiechu, lęku. Jest przyjęciem tego co jest, jest darem.

Dlaczego piszę o cierpliwości? Bo nam jej często brakuje. Mnie, Tobie, ludziom którzy tak mocno osadzeni są w sferze emocji i przyziemności przeżywania. Chcemy już, na teraz a nawet na wczoraj. Ciężko jest się nam zatrzymać i nie kalkulować dnia poprzez pojęcie czasu który mija. 

I nie jest to kwestia zapomnienia o niej ale jej braku.

A tak naprawdę prawdziwą próbą cierpliwości nie jest nawet samo czekanie, ale to jak człowiek zachowuje się czekając, jak przeżywa, jakim poddaje się emocjom.

Dzieci uważane są za niecierpliwe ponieważ chcą się bawić w 5 różnych zabaw w ciągu pół godziny, nie są w stanie wytrzymać 10 min bez ruchy w poczekalni przychodni, nie dają się przytulać za długo bo muszą iść budować dom z klocków :)

My dorośli jesteśmy bardzo podobni do nich, tylko sytuacje są inne i nie ma nad nami nikogo starszego od nas, kto może nam zwrócić uwagę, że tak właśnie jest ;)

A człowiek cierpliwy tak jakby doznał łaski. Potrafi cieszyć się wszystkim co ma teraz bo przeżywa swój dzień takim jaki jest, skupia się na czerpaniu z niego. Robi to wszystko z szacunkiem do wydarzeń, które tak czy tak przyjdą ale wymagają czasu. Wie też że jeśli się nie doczeka to tak miało być ale nie denerwuje się bo wykorzystał dany mu czas na doświadczanie a nie umartwianie się i bezczynne odliczanie. Taki ktoś śpi spokojnie. 

To czas jest tu odpowiedzią.

Dzięki świadomości, że go nie przyspieszymy, tak jak i go nie cofniemy, możemy odetchnąć z ulgą. Co ma być to będzie a kijem Wisły nie cofniemy. Bywa ciężko, czasem bardzo ciężko gdy na czymś nam zależy a nie możemy tego mieć teraz, gdy w głowie dużo pytań i żadnych odpowiedzi. Jest łatwiej gdy poskromimy własne emocje i wyobraźnię a skupimy się na fakcie, że wszystko przemija a co się ma wydarzyć się wydarzy.

Oczekiwanie jest stanem umysłu a cierpliwość stanem naszej duszy a wszystko to całość
i wszystko to my sami. Zajrzyjmy w głąb siebie i poszukajmy spokoju a umysł przestanie krzyczeć.
  



Albowiem cierpliwości wam potrzeba, abyście wolę Bożą czyniąc, odnieśli obietnicę."
(Hebr. 10,36 BG)


Spokoju duszy życzę nam wszystkim a reszta przyjdzie sama.


Daria :) 

czwartek, 18 września 2014

Cisza

Cisza jest głosów zbieraniem!

Cisza bywa okrutna. Cisza potrafi nas przerazić, skrępować i onieśmielić.
Cisza wywołać może konsternację. Cisza jest czymś czego unikamy bo ona pozwala nam odczuć że tak naprawdę jesteśmy samotni pośród ludzi.

Cisza potrafi być najpiękniejszym dźwiękiem. Cisza łagodzi stan ducha i uspokaja umysł.
Ciszę można polubić i ją doceniać. W ciszy relaksuje się nasze ciało. Cisza jest wyczekiwaną chwilą dla nas samych i czasem na przemyślenia. Cisza uświadamia nam gdzie jesteśmy z naszym życiem i co tak naprawdę się liczy.

Sądzę, że większość, a może i każdy z nas, miewał w swoim życiu, momenty w których cisza mu "nie pasowała". Najczęściej taki stan pokrywa się z czasem trudnych, niewygodnych dla nas przeżyć. Wtedy to przebywanie sam na sam ze sobą jest ostatnią rzeczą którą chcemy sobie zaaplikować. Szukamy ludzi, potrzebujemy ich bardziej niż zawsze. Po przebudzeniu od razu włączamy radio, tv lub playlistę z komputera aby tylko nie było w mieszkaniu za cicho, aby tylko nie doszły w niej do nas myśli których nie chcemy słyszeć.

Wypełniamy swój wolny czas do granic możliwości. Zaczynamy uprawiać sport, wychodzić do znajomych których dawno nie widzieliśmy, oglądamy filmy które nas nie interesują ale wszystko jest wtedy lepsze niż siedzenie w ciszy z samym sobą. 

Gdy głowa pełna myśli i spraw które trzeba rozwiązać albo tych o których należy zapomnieć, chyba w jakiś naturalny dla ludzi sposób, uciekamy od problemu a więc unikamy sposobności do konfrontacji z nimi. Wyłączamy ciszę i włączamy czasoumilacze. Nie chcemy stanąć twarzą w twarz z naszym problemem, nie chcemy usłyszeć tego co niekoniecznie będzie wesołą nowiną, nie chcemy się przyznać przed samymi sobą że coś poszło niezgodnie z naszymi planami. Jest nam ciężko, cierpimy, nie rozumiemy i nie chcemy być uświadamiani o naszej obecnej sytuacji.

Bywa że w towarzystwie zapada cisza i nagle zaczynamy czuć się nieswojo. Przez głowę przebiegają tematy które, w  naszym odczuciu, powinniśmy wręcz w tym momencie poruszyć aby ożywić dyskusję i nie wyjść na "mruków". Czujemy, że tracimy grunt pod nogami bo zapada cisza do której nie jesteśmy przyzwyczajeni. Bo przecież my potrafimy mówić, zabawiać, rozśmieszać a ciężko nam się zatrzymać i pobyć w ciszy. Ciężko bo chcemy tę ciszę zrozumieć zamiast pozwolić jej po prostu być.

A właśnie wtedy, właśnie w trudnych momentach, w momentach gdy nie wiemy co powiedzieć albo się wstydzimy, w chwilach gdy temat się kończy i pojawia się próżnia- cisza będzie najlepsza. Cisza będzie naszą wolnością. Będzie naszym oczyszczeniem z problemów, przyznaniem się do winy i wyrokiem niewinności. Gdy zapada cisza pojawia się przestrzeń na relaks i bycie, zwykłe ludzkie bycie w tej chwili całym sobą, z troskami i radościami, słabościami i marzeniami.

Cisza może nas przerażać bo w ciszy budzą się wszystkie uśpione pragnienia, tęsknoty
i obawy. W tej ciszy płaczemy, cierpimy, odświeżamy rany.
Ale ta sama cisza może nam pozwolić się od nich uwolnić. Ta sama cisza, która wzbudza lekką konsternację, może okazać się najlepszą formą spędzania czasu z drugą osobą. Ta właśnie cisza uczy nas dystansu do spraw. Ta cisza zbiera głosy aby w odpowiednim momencie być dźwiękiem.

Ciszy można się nauczyć. Trzeba jednak wyjść jej naprzeciw i pozwolić jej mówić. Cisza gdy się już wygada sprawi że nastanie spokój, przyjdzie akceptacja sytuacji i spraw które nas trapią. Co najlepsze to pojawią się rozwiązania których nie mieliśmy szans usłyszeć w hałasie własnego zabiegania. Teraz wyjdą one na jaw aby jak słońce rozświetlić nasz stan ducha.





Pozwólmy sobie na ciszę, bo warto!


Daria :)
 
 

sobota, 6 września 2014

Zachcianki i potrzeby

O zachciankach i potrzebach słów kilka!

Kilka miesięcy temu zachciało mi się stworzyć bloga i cieszę się bardzo, że pojawiło się we mnie to uczycie bo dzięki temu myśli niespokojne znalazły kanał ujścia a doświadczenie życiowe drogą przepływu informacji poszło w świat.

Chęć tę mogę zatem uznać za pożyteczną :)

Pytanie jednak czy była to moja zachcianka czy potrzeba? Czy to, że pojawił się temat blogowania i dzielenia się z odbiorcą, czyli z Tobą, moimi osobistymi spostrzeżeniami
i przemyśleniami, nie wynikał może z wewnętrznego głosu, który mówił raz ciszej a raz głośniej: " Daria zrób coś ze swoimi słowami i myślami, napisz coś, podziel się tym co życie Ci dało a może nawet okaże się że masz do tego smykałkę." 

Tak, tak naprawdę to była potrzeba, coś co się pojawiło gdy byłam na to gotowa i nie wynikało z faktu, że blogowanie stało się popularne i wszyscy piszą i piszą... Stało się tak bo czułam, że jest to coś dla mnie, że pisanie przychodzi mi z łatwością a tematów w głowie miałam mnóstwo i wciąż rodziły się nowe. Cieszę się, naprawdę się cieszę, że pojawiła się we mnie taka potrzeba.

Czym zatem jest potrzeba a czym zachcianka? Skąd w ogóle ten temat.
Temat wziął się z życia, z codzienności bytowania, konsumenckiego podejścia do rzeczy
i zaspokajania swoich zachcianek i "naszego widzi mi się."

Jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że wszystko co mi potrzebne do bytu- posiadam.
Mam wiele par butów, skarpetek, okularów w różnych kolorach pasujących do zegarków czy jednych z kilkudziesięciu par kolczyków.
Mam spodnie dresowe, dżinsowe, luźne, opięte...
Mam koszulki z bawełny, zielone, niebieskie, czerwone, na ramiączkach, bluzki z długim rękawem, bluzy dresowe, spodenki sportowe i cały stos ubrań poukładanych kolorami których nie mam kiedy nosić bo przecież jedne ubrania lubię bardziej od innych i zakładam je częściej niż te z dna szafki.

Przed urodzinami przyjaciel zapytał mnie co chcę dostać jako prezent. Wiecie co mu powiedziałam? że nie wiem bo przecież wszystko czego potrzebuję już mam! 
Dogadaliśmy się więc na zakup wybranej książki.

Mogłabym zaproponować zakup kolejnej pary kolczyków, być może jakiś kosmetyk, cokolwiek co tak naprawdę już miałam w domu i mogłam mieć tego kolejną sztukę.

Okazuje się, że ludzie często są jak sroki, zbierają "świecidełka" dla samego faktu, że się świecą. Kupują kolejne pary ubrań, butów, bielizny z przekonaniem że "fajnych rzeczy nigdy za wiele", że "na pewno się przyda" (choć się nie przydaje), "przecież jest promocja to żal nie kupić"... Znacie i Wy takie sytuacje więc wiecie o czym piszę. 

Stajemy się więc mniej praktyczni, zarzucamy potrzebę na rzecz posiadania. Szukamy okazji by wydać pieniądze choć tak naprawdę nie jesteśmy w potrzebie. Kręcimy się pomiędzy półkami sklepowymi choćby dlatego aby wypatrzeć coś co poprawi nam humor.

Kolekcjonujemy. 

I tak jest w każdej dziedzinie naszego życia. Temat potrzeb i zachcianek wchodzi w sferę pracy, związku, rodziny. Chcemy to i tamto kosztem wielu innych rzeczy ponieważ w danym momencie liczy się tylko TO. Nie patrząc na konsekwencje grzebiemy w ognisku bo chcemy najbardziej gorącego ziemniaka i najbardziej przypieczoną kiełbaskę. Oszukujemy samych siebie, że potrzebujemy a tak naprawdę tylko chcemy. Wbrew wszystkiemu i wszystkim pniemy się po szczeblach kariery tylko dlatego że chcemy sobie coś i innym udowodnić. Przestajemy słuchać głosu serca bo szelest pieniędzy jest głośniejszy...
Brniemy jak we mgle dlatego że sami siebie do tego  przyzwyczailiśmy i zapomnieliśmy że potrafiliśmy kiedyś działać inaczej. 

Nie ma nic złego w tym, że mały Jasio chce zostać lekarzem. 
Nie ma nic złego w tym, że mamy chęć iść do kina.
Nie ma nic złego w tym, że chcemy zjeść na obiad makaron ze szpinakiem, serem mozarella
i kurczakiem.
Nie ma nic złego w tym, że chcemy aby nasz samochód miał kolor czarny i do tego czarny matowy.
Nie ma nic złego w tym, że chcemy mieć wielkie mieszkanie na 10 piętrze apartamentowca.
Nasze życie składa się przecież z naszych chęci i jest to wielokrotnie motor do działań :)


Zawsze i wszędzie kwestia jest jedna: czy jest to potrzeba, chęć czy po prostu nasza zachcianka ;)

Daria :)
P.S. Obecnie ciężko mi cokolwiek sobie kupić, nic mi się nie podoba... a tak naprawdę po prostu już wiem że tego nie potrzebuję :)

środa, 20 sierpnia 2014

Transformacja wiary.

Transformacja wiary!

Te kilka zdań poniżej potraktować mogę jako mój pamiętnik, jako moją spowiedź z tego czym dla mnie jest wiara i jakiej transformacji ona uległa na przestrzeni kilkudziesięciu lat.

Przypuszczam, że większość z nas zna zdanie często słyszane z ust katolików " wierzący a nie praktykujący".

Ja znam je o tyle dobrze, że samej zdarzyło mi się je kilka razy wypowiedzieć. Ja, kobieta wychowana w tradycyjnej rodzinie katolickiej, gdzie do mszy niedzielnej przykładało się dużą wagę, przestrzegało się postów, celebrowało święta, przyjmowało księdza z kolędą.

Ja, kobieta, która połowę dzieciństwa spędziła w kościele przy organizacji konstrukcji szopki, grobu Bożego, przy układaniu kwiatów na ołtarze i na plebanii gdzie przyjmowałam pielgrzymów, gawędziłam z zakonnicami, jadłam szarlotkę z  proboszczem i śpiewała pieśni religijne.

Ja, kobieta, która tak wspaniale wspomina ten czas pełen dobra, wzajemnej pomocy, miłości i kościelnego braterstwa, w wieku 23 lat nie znajdowałam w kościele tego czego pragnęło moje serce. Żyłam wspomnieniami ale one nie były w stanie wykarmić głodu mojej duszy. Za dużo dostrzegałam w tym polityki, za dużo afer, za dużo mówiło się o pieniądzach a za mało szukało Boga do którego byłam przyzwyczajona, z którym miałam cenną, kumpelska wręcz relację... 

Pokręciło się, zakręciło się, pozmieniało i w moim prywatnym utożsamianiu Boga jedynie z kościołem katolickim, tak jak zabrakło kościoła tak zabrakło Boga. Troszkę wierzyłam, troszkę byłam zagubiona- a tak naprawdę przeżywałam kryzys wiary w której mnie wychowano. W tym to czasie właśnie pojawiło się stwierdzenie "wierząca, nie praktykująca."

Ten bezczas trwał jakiś czas.

Wtedy to chodziłam do kościoła gdy nie było w nim ludzi aby móc sam na sam pozostać 
z moim Bogiem. Modliłam się, zawsze z głębi serca i szczerze. Odczuwałam wielką wdzięczność za to, że choć kościół i msze niedzielne nie wypełniają mojego serca tym wyjątkowym ciepłem które potrafię odczuwać, to znajduję to uczucie w pustym kościele. Był więc Bóg, były modlitwy, nie było żywego uczestnictwa w nabożeństwach natomiast było moje wewnętrzne przekonanie, że jestem na dobrej drodze bo się modlę, że jestem w kościele, że jestem dobrym człowiekiem, że jest coś co wypełnia przestrzeń na to przeznaczoną.

A teraz patrzę na siebie i wiem, że Boga można znaleźć wszędzie gdzie się go szuka, że Bóg nie jest przypisany do miejsca ale do człowieka i że tak naprawdę liczy się nasza relacja
z Nim a nie okoliczności.


"Szukajcie a znajdziecie, proście a będzie Wam dane." 


Daria :)




sobota, 2 sierpnia 2014

Co człowiek to nauka

Każdy człowiek czegoś nas uczy!


Otaczają nas ludzie. Temu stwierdzeniu nie można zaprzeczyć. W zależności od naszej natury i specyfiki życia oczywiście jest tych osób odpowiednio dużo lub mniej niż u innych ale wszędzie gdzie nie spojrzeć i gdzie nie skierować swoich stóp wcześniej czy później natkniemy się na przedstawiciela homo sapiens.
Tak, tak, jeśli pojedziemy na biegun będzie trudniej lub nawet bardzo trudno ale nadal jest to realne ;)

Chcąc przed ludźmi uciec, czy też się przed nimi troszkę schować, zmuszeni jesteśmy nieco kombinować i tak naprawdę poświęcić swoją energię na umiejętne alienowanie się.
Czemu ludzie nie lubią ludzi i ich unikają? Totalnie nie jest to teraz ważne. Przyjmijmy na potrzebę tej chwili, że tak mają a my w pełni to przyjmujemy i nie rozbijamy tego tematu na czynniki pierwsze. Skupiamy się bowiem na doświadczeniu i doświadczaniu, na przebywaniu z ludźmi którzy nam "pasują" lub których "tolerujemy ze względu na...".

Ważne to zaznaczyć iż temat o którym chcę troszkę "popisać" nie dotyczy stricte zamykania się w 4 ścianach i ucieczki od ludzi poprzez odcięcie się od nich ale wyciągnięcie wniosku, że każdy napotkany człowiek, że każde przebywanie i obcowanie z innymi ludźmi jest dla nas 
w konsekwencji nauką i może nawet inspiracją. Jeśli tak na to spojrzymy, to nie ma gorszych
i lepszych emocji. Jest jedynie doświadczenie. Jest mądrość, która pozwala wyciągnąć wnioski na przyszłość.

W życiu każdego z nas pojawiają się różni ludzie. Z jednymi uwielbiamy spędzać czas 
i chcemy ich nawet czasem zamknąć w złotej klatce i mieć na wyłączność, bo tacy są FAJNI. Są też Ci, którzy pojawiają się na chwilę aby tak szybko jak się pojawili mieli zniknąć, pozostawiając po sobie wspomnień kilka. Pamiątki po nich bywają miłą niespodzianką albo niemiłym doznaniem i zadrą w sercu. 
Jak przez chwilę się nad tym zastanowimy to prawdopodobnie okaże się, że jest ktoś taki o kim możecie powiedzieć "żałuję że go poznałem/am", "szkoda, że On/Ona w ogóle pojawił się w moim życiu."

Nieudane małżeństwa, zakończone przyjaźnie, nigdy nie oddane nam a  pożyczone komuś pieniądze, zaciągnięte kredyty, które miały być wspólnie spłacane, zranione uczucia, niespełnione marzenia, blizny na sercu lub ciele, niemiłe wspomnienia, złość, agresja, pretensje, żal... 
Dużo smutnych i bolesnych wspomnień i żadnej refleksji odnośnie tego, że doświadczenie to było nam potrzebne aby być może:
nie popaść w skrajność w nieszczęśliwym związku, by więcej nie pożyczać pieniędzy, by nie oczekiwać, że nasz wybór jest jeden na całe życie, by nie zakładać z góry czyichś dobrych intencji, by wyciągnąć wnioski na przyszłość i nie wejść 5 raz do tej samej wody...
Oczywiście możemy na złość babci odmrozić sobie stopy ale czy warto? ;)

Możemy popełniać wciąż te same błędy, które są naszym doświadczeniem ale wtedy konsekwentnie możemy oczekiwać takich samych efektów jak osiągnęliśmy wcześniej. Sadząc zboże nie możemy oczekiwać, że na polu wyrośnie nam przecież jabłoń. 

Jeśli jakaś znajomość nie daje nam radości, nie rozwija nas, wymaga od nas ciągłych poświęceń i sprzyja bardziej zatraceniu naszej natury niż stawaniu się prawdziwszym sobą to pytanie po co nam taka znajomość? Odpowiedź brzmi: ta osoba ma wnieść COŚ do naszego życia ale być może nie będzie to tak oczywiste jakbyśmy chcieli.

Być może rozmowa z alkoholikiem czy narkomanem pokaże nam gdzie nie chcemy być ze swoim życiem i pozwoli nam zebrać się w garść i działać tak aby nigdy nie być na jego miejscu...
Być może przebywanie z osobą niepełnosprawną pozwoli nam jeszcze bardziej docenić nasze zdrowie...
Być może żona, która chce nas ograbić z całego majątku na rozprawie rozwodowej, uświadomi nam, że mamy teraz czystą kartę i że możemy zacząć wszystko od nowa tak jak zawsze chcieliśmy...
Być może nauczyciel, który wymagał od nas więcej niż od innych, starał się nas zmobilizować i pokazać nam że stać nas na więcej...
Być może sąsiad, który nas okradł ma nam pokazać, że pieniądze warto trzymać w banku 
a nie w skarpetce... Itd., itp. 
Możemy żałować, że rzeczy się wydarzyły, że ludzie pojawili się w naszym życiu i możemy być na to wszystko źli. Możemy, mamy do tego prawo i robimy tak.
Możemy też uznać, że choć było to trudne, niekorzystne i nie życzymy tego najgorszemu wrogowi, to uczyniło to nas mądrzejszymi, silniejszymi, lepszymi.

Percepcja to nasz wybór.

Możemy zbierać doświadczenia i wyciągać wnioski a możemy żałować i żyć przeszłością.

Każdy wybór jest nasz a w konsekwencji to i tak zawsze my odczujemy jego efekt.


Daria :)

piątek, 25 lipca 2014

Wycofanie, nicnierobienie

Nicnierobienie to też praca ;)


Być może nieco śmiało podejmę się teraz przedstawienia Wam tematu o którym ostatnio dużo myślę a w którym wcale nie uważam się za znawcą a bardziej za badacza. Temat ten dotyczyć będzie aspektu przeznaczenia i tego czym ono jest w moim odczuciu. 

Sądzę, że każdy z Was ma na chwilę obecną wyrobione zdanie w tej kwestii a już na pewno kilka razy pomyślał o swoim życiu z perspektywy tego co jest Wam zapisane w gwiazdach vs rzeczy na które sami mamy wpływ, na zjawiska i stany które kształtujemy stale poprzez swoje wybory i decyzje.

Im więcej w życiu przeżywam i doświadczam i im więcej zastanawiam się nad, tzw. "przypadkowością"  i "łutami szczęścia", tym bardziej jestem przekonana, że słowa "Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba", mają wielką moc. Już teraz jest w nich dla mnie prawda i tylko prawda.  
Pochodzące od fikcyjnej walki z powieści Miguela Cervantesa Don Kichot określenie- "Walczyć z wiatrakami" nabiera też innego, głębszego wymiaru. 

Zmienia się perspektywa.

Nagle, gdy zdasz sobie sprawę, że co ma być, to będzie- stajesz się WOLNY.
Stajesz się SPOKOJNY.
Stajesz się szczęśliwszy bo wszystko co się się wydarza w Twoim życiu ma teraz nowy wymiar.

Oczywiście to my dokonujemy wyborów, podejmujemy działania, staramy się i dążymy do celu. To my ciężko pracujemy. My trwamy w przekonaniach i ambitnie podwyższamy sobie poprzeczkę. Niejednokrotnie jednak jakby na siłę robimy coś bo tak kiedyś postanowiliśmy
i chcemy być konsekwentni. Nie ważne, że idzie nam jak po grudzie i że efekty są marne. 

Walczymy!

Robimy co w naszej mocy aby udowodnić sobie i światu, że jesteśmy w stanie TO zrobić.  
Jesteśmy tak bardzo skupieni na przekonywaniu losu o słuszności naszych działań, że nie potrafimy a nawet nie chcemy odpuścić. Nie umiemy usiąść spokojnie i poczekać aż dostaniemy to co nasze, natomiast jesteśmy coraz lepsi w braniu tego co się nam w naszym poczuciu należy.
Mamy problemy z nicnierobieniem i przyjęciem obecnego stanu bo przecież my MUSIMY coś robić ,działać, tworzyć, kombinować...

A przecież jeśli uznamy, że to co nam się "udaje" i idzie "jak z płatka" jest takim bo było nam pisane, wtedy wiemy już drogą dedukcji, że jeśli coś sprawia nam wielką trudność, tzn. że jest przez nas wywalczone ale nie jest nasze.

To troszkę jak bycie lekarzem dlatego, że rodzice i dziadkowie są lub nimi byli, bycie kimś kim nie chcieliśmy być, bycie kimś kim nas uczyniono dla, tzw. naszego dobra. A może bylibyśmy najlepszymi nauczycielami biologii pod słońcem gdybyśmy posłuchali swojego wnętrza a nie ambicji rodziców? I może właśnie dlatego, że coś komuś lub sobie staraliśmy udowodnić, jesteśmy niezadowolonymi z życia "lekarzami", którzy każdego dnia patrząc 
w lustro zadają sobie pytanie: " dlaczego nie poszedłem za głosem przeznaczenia?"

Każdego dnia albo walczymy z wiatrakami albo jesteśmy na fali.
Albo kierujemy się słowami "ja chcę", "ja potrzebuję", "ja muszę to mieć" albo pozwalamy się rzeczom wydarzać i przyjmujemy wszystko "jak leci" z pokorą i spokojem.

Jeśli telefon po rozmowie kwalifikacyjnej nie zadzwonił to nie popadamy w gniew i nie rzucamy przekleństwami na prawo i lewo tylko mówimy sobie "widać jest dla mnie coś lepszego".
Gdy w sklepie nie ma naszego rozmiaru butów a wszystkie fajne promocje dotyczą rzeczy które nas nie interesują, to nie wychodzimy sfrustrowani ale stwierdzamy, że "mamy przecież 10 par innych butów a te ciuchy nie są nam potrzebne a są jedynie zachcianką."
W momencie gdy znajomość z kimś, kogo uważaliśmy za przyjaciela, zaczyna się komplikować i czujemy, że nasze drogi się lekko rozchodzą... możemy na siłę walczyć, starać się i zabiegać, czując się z każdą kolejną próbą rozmowy coraz gorzej z samymi sobą albo możemy dać przestrzeń tej znajomości i poczekać na działania z drugiej strony.

Całe życie możemy walczyć o naciągane znajomości, o ludzi którzy się nami nie interesują 
a jedynie"zapychają" nami swoje luki czasowe, o zawody marzeń naszych bliskich, 
o zachcianki i kaprysy.

Możemy też odpuścić. 
Poczekać.  
Nie robić z TYM nic.

Bo przecież to co ma być- będzie, czy z naszą wolą czy bez niej!


Życzę Wam i sobie samej, pokory wobec darów losu
i szacunku do faktów.

Daria :)