środa, 20 sierpnia 2014

Transformacja wiary.

Transformacja wiary!

Te kilka zdań poniżej potraktować mogę jako mój pamiętnik, jako moją spowiedź z tego czym dla mnie jest wiara i jakiej transformacji ona uległa na przestrzeni kilkudziesięciu lat.

Przypuszczam, że większość z nas zna zdanie często słyszane z ust katolików " wierzący a nie praktykujący".

Ja znam je o tyle dobrze, że samej zdarzyło mi się je kilka razy wypowiedzieć. Ja, kobieta wychowana w tradycyjnej rodzinie katolickiej, gdzie do mszy niedzielnej przykładało się dużą wagę, przestrzegało się postów, celebrowało święta, przyjmowało księdza z kolędą.

Ja, kobieta, która połowę dzieciństwa spędziła w kościele przy organizacji konstrukcji szopki, grobu Bożego, przy układaniu kwiatów na ołtarze i na plebanii gdzie przyjmowałam pielgrzymów, gawędziłam z zakonnicami, jadłam szarlotkę z  proboszczem i śpiewała pieśni religijne.

Ja, kobieta, która tak wspaniale wspomina ten czas pełen dobra, wzajemnej pomocy, miłości i kościelnego braterstwa, w wieku 23 lat nie znajdowałam w kościele tego czego pragnęło moje serce. Żyłam wspomnieniami ale one nie były w stanie wykarmić głodu mojej duszy. Za dużo dostrzegałam w tym polityki, za dużo afer, za dużo mówiło się o pieniądzach a za mało szukało Boga do którego byłam przyzwyczajona, z którym miałam cenną, kumpelska wręcz relację... 

Pokręciło się, zakręciło się, pozmieniało i w moim prywatnym utożsamianiu Boga jedynie z kościołem katolickim, tak jak zabrakło kościoła tak zabrakło Boga. Troszkę wierzyłam, troszkę byłam zagubiona- a tak naprawdę przeżywałam kryzys wiary w której mnie wychowano. W tym to czasie właśnie pojawiło się stwierdzenie "wierząca, nie praktykująca."

Ten bezczas trwał jakiś czas.

Wtedy to chodziłam do kościoła gdy nie było w nim ludzi aby móc sam na sam pozostać 
z moim Bogiem. Modliłam się, zawsze z głębi serca i szczerze. Odczuwałam wielką wdzięczność za to, że choć kościół i msze niedzielne nie wypełniają mojego serca tym wyjątkowym ciepłem które potrafię odczuwać, to znajduję to uczucie w pustym kościele. Był więc Bóg, były modlitwy, nie było żywego uczestnictwa w nabożeństwach natomiast było moje wewnętrzne przekonanie, że jestem na dobrej drodze bo się modlę, że jestem w kościele, że jestem dobrym człowiekiem, że jest coś co wypełnia przestrzeń na to przeznaczoną.

A teraz patrzę na siebie i wiem, że Boga można znaleźć wszędzie gdzie się go szuka, że Bóg nie jest przypisany do miejsca ale do człowieka i że tak naprawdę liczy się nasza relacja
z Nim a nie okoliczności.


"Szukajcie a znajdziecie, proście a będzie Wam dane." 


Daria :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz